sydney-horz

Kiedy jesteś w Australii i masz okazję odwiedzić te dwa miasta, pojawia się zasadnicze pytanie: które lepsze, Sydney czy Melbourne? Nie do końca jestem pewna czy jestem odpowiednią osobą, żeby to oceniać, bo poznałam je z innych stron. W Melbourne mieszkałam ponad miesiąc, zaś w Sydney spędziłam dwa dni i był to czysto turystyczny pobyt. Pokuszę się jednak o kilka słów porównania, bo przez te parę miesięcy od powrotu zrodziło się w mojej głowie kilka konkluzji.

Położenie

Położenie to pierwsze, co mi przychodzi do głowy, gdy porównuję sobie oba miasta. Chyba nie przesadzę za bardzo, jeśli powiem, że jedno i drugie leży w zniewalająco pięknych miejscach. Melbourne położone jest nad zatoką Port Phillip i przez prawie całą długość przedmieść rozciągają się plaże. Najbardziej znaną jest Brighton Beach z charakterystycznymi kolorowymi domkami, zaś najpiękniejszą według mnie Aspendale Beach. Na tej drugiej chętnie bym zamieszkała, dosłownie, bo wzdłuż całej plaży stoją domy. Sami pomyślcie, mieszkanie w takim miejscu to raj na ziemi… no może dopóki nie będzie trzeba myć okien, które z całą pewnością mają na sobie kilogramy soli.

Wracając do tematu, Zatoka to zdecydowanie największy atut Melbourne, który jest dodatkowo podkreślony przez niezwykle malowniczą Beach Road. Ulicę, która ciągnie się wzdłuż plaż, upodobali sobie szczególnie biegacze i rowerzyści. I wiecie co? Wcale mnie to nie dziwi.
Przez samo city przepływa rzeka Yarra i bardzo ładnie wkomponowuje się w otoczenie.

Brighton

Sydney z kolei położone jest nad samym oceanem, ale według mnie najpiękniejszą część krajobrazu tworzy ujście rzeki Parramatty. To właśnie te niesamowicie malownicze zatoczki skradły moje serce i przeważyły szalę zwycięstwa na stronę Sydney, przynajmniej w aspekcie położenia. Dom w jednej z zatoczek to moje drugie wymarzone miejsce do zamieszkania:) Polecam popłynąć promem płynącym z Circular Quay do Manly. Zaznaczę tutaj, że promy stanowią jeden z rodzajów komunikacji miejskiej w Sydney, ale nie polecam płynąć do źródła Parramatty, niezbyt ciekawa wycieczka…

Wracając do wycieczki do Manly, jak dla mnie jest to najpiękniejsza strona Sydney, takie widoki zapamiętuje się na całe życie. Nie dość, że można pozazdrościć ludziom domu w takim miejscu, to rozciąga się stąd wspaniały widok na Operę, Harbour Bridge i city. Jest to chyba najlepsza perspektywa do obserwacji i fotografowania, dlatego koniecznie trzeba siadać na pokładzie z tyłu promu, oczywiście na zewnątrz.

Parramatta Parramattą, ale Sydney leży przecież nad oceanem, przecież to kraina surferów! Najbardziej znaną plażą jest Bondi, na którą niestety nie dotarłam przez złą pogodę. Udało mi się jednak zamoczyć stopy w oceanie na Manly Beach, która podobno jest równie piękna i na której również można spotkać surferów. Warto się wybrać, bo samo miasteczko sprawia wrażenie zacisznego kurortu oderwanego od wielkiej metropolii, a i posiedzieć i pogapić się w ocean, też jest przyjemnie.

panorama4

Klimat miasta

Tym razem zacznę od Sydney. Zakochałam się w tym mieście od pierwszego wejrzenia, a to dlatego, że po raz pierwszy zobaczyłam je o poranku. Uwielbiam, kiedy miasto budzi się rano do życia. Na ulicach nie ma tłoku, jest cisza, a dzięki światłu wschodzącego słońca, wszystko dookoła wydaje się piękniejsze. Wyobraźcie więc sobie taką sytuację: poranek, ławka, na wprost Opera House, po lewej stronie Harbour Bridge i ogromny statek pasażerski, w ręku bajgiel, a to wszystko skąpane w promieniach porannego słońca. Jeśli ktoś ma słabą wyobraźnie to pomogę. Wyglądało to tak:

IMG_3044

To był mój zdecydowanie najlepszy poranek i śniadanie w życiu! Już teraz planuję zaczynać dzień w taki sposób w innych miastach, które odwiedzę, i polecam to każdemu. Sydney w ciągu dnia jest atakowane przez rzeszę turystów, głównie Azjatów. Może i ma to swój urok, ale ja zdecydowanie wolę ten poranny spokój. Mniej obleganym miejscem jest Darling Harbour, ale jak dla mnie to miejsce nie ma kompletnie klimatu.

Małą ucieczkę od zgiełku Circular Quay zapewnił mi dopiero ogród botaniczny, gdzie można położyć się na ławce i patrzeć na operę i most (jest to drugi doskonały punkt obserwacyjny). Taki odpoczynek po kilometrach zrobionych w ciągu dnia to coś wspaniałego. Uwierzcie mi na słowo (albo lepiej nie – sami to kiedyś sprawdźcie), że Opera i Harbour Bridge naprawdę zachwycają i nie bez powodu są okrzyknięte mianem jednych z najpiękniejszych budynków architektonicznych na świecie. Może z bliska Opera jest trochę brudna, trochę pożółkła, ale co tam, i tak mi się podoba!

Samo city jest szybkie, żywiołowe i wielokulturowe. To z kolei mi się podobało. Moja zmienność nie jest spowodowana tylko tym, że jestem kobietą. Po prostu, zgiełk na ulicach nie był spowodowany głównie przez Japończyków z najnowszymi modelami aparatów, a przez zwykłych mieszkańców. Fajnie jest zagłębić się w to prawdziwe życie miasta, poczuć jak oddycha, jak żyje. Ciekawą ulicą jest Kings Cross – to chyba miejsce nieustannej zabawy. Jednak, gdy szłam przez nią wieczorem, sama, miałam wrażenie, że to nie jest ta lepsza część miasta.

Melbourne to inny świat. City jakieś takie spokojniejsze, wolniejsze. Już nie tak wielokulturowo, mniej turystów. Bardzo przyjemnie, ale nie znalazłam tego jednego miejsca, które chwyciłoby za serce. Pamiętam jak zauroczyłam się, gdy po raz pierwszy zobaczyłam ulice city – te szerokie aleje z drzewami po obu stronach i trochę śmieszną architekturę, która jest połączeniem starego z nowym – w niektórych miejscach szklane wieżowce wyrastają z murowanych domów (tak jest również w Sydney), ale przynajmniej nie ma zasłaniających wszystko szarych bloków.

Jeśli będziecie w Melbourne, niech Wam nie przychodzi do głowy bardzo słaby pomysł, jakim jest odwiedzenie Docklands, czyli części miasta położonej w pobliżu portu, tam nie dzieje się kompletnie nic. Bardziej klimatycznie robi się, gdy odsuniemy się kawałek poza ścisłe centrum. Godną uwagi dzielnicą jest St Kilda, to tu znajduje się ten charakterystyczny luna park oraz Auckland Street – uliczka z całą masą kawiarni i restauracji (zdjęcia poniżej).  St Kilda kojarzy mi się ponadto z bardzo unikalną i ciekawą architekturą, jakiej nie widziałam nigdzie indziej. Tam muszę koniecznie wrócić! Za St Kilda rozciąga się Brighton, bogatsza dzielnica z pięknymi nowymi domami, jest na co popatrzeć i pomarzyć, że może kiedyś… Dalej rozciągają się spokojne przedmieścia z domkami jak z amerykańskich filmów, uliczkami handlowymi i cichymi parkami. To naprawdę cudowne miejsce do mieszkania.

IMG_3028

Auckland Street

Życie

W Melbourne mieszkałam ponad miesiąc i muszę przyznać, że to był najbardziej beztroski i chillowy miesiąc mojego życia. I… nie dziwię się, że Melbourne po raz czwarty zostało okrzyknięte najprzyjemniejszym miastem do życia. Mieszkałam na przedmieściach bardzo dobrze skomunikowanych z city (w Melbourne jest prężna sieć kolejowa). W pobliżu była plaża i zatoka, blisko park z eukaliptusami i kolorowymi papugami. Ludzie jacyś tacy serdeczni, uśmiechnięci, sprzątający po swoich psach i niegderający wciąż na polityków. Nawet kierowca autobusu pokazał klasę chcąc wysadzić mnie między przystankami, obym tylko miała bliżej do domu:)

Samo życie nie jest najtańsze, szczególnie jeśli chodzi o komunikację miejską czy też produkty spożywcze. I tu w końcu coś, co mnie przeraziło… na półce z nabiałem tylko dwa rodzaje jogurtów, dla mnie to katastrofa! Teraz za każdym razem, gdy wchodzę do polskiego supermarketu, czuję się jakbym była w jogurtowym raju.
Nie będę pisać jak żyje się w Sydney, bo nie wiem. Mogę jedynie powiedzieć, że komunikacja miejska w samym city działa bez zarzutu, nie miałam problemu, by dostać się gdziekolwiek dzięki rozbudowanej sieci metra, autobusom i ferries. Oczywiście nie należy do najtańszych, ale tragedii też nie ma, bo za bilet dobowy zapłaciłam 40 zł, o ile dobrze pamiętam. Wykorzystałam go chyba maksymalnie, szczególnie na pływanie promami.

Oba miasta są bardzo przyjazne turystom. W pobliżu największych atrakcji turystycznych działają duże punkt informacyjne z ogromną liczbą map, ulotek i informatorów. W dodatku ciężko jest się tu zgubić i nie ma problemów z  odnalezieniem celu podróży.

Jeśli tylko kiedyś znajdziecie się w Australii, zahaczcie o Sydney i Melbourne, przynajmniej za dzień, dwa, bo warto! Na koniec podrzucam listę rzeczy do zrobienia i miejsc do zobaczenia w obu miastach. Zdjęcia znajdziecie na flickr.

Tego nie możesz przegapić:

  • popłynąć ferry na Manly
  • zobaczyć Opera House w blasku wschodzącego słońca
  • przejechać się tramwajem w Melbourne (Mel. to miasto tramwajów – polecam szczególnie wariant turystyczny)
  • odwiedzić Akwarium Sea Life w jednym z miast (ja byłam w Melbourne)
  • zjeść mięsne ciastko – specjalność Harry’s Cafe de Wheels w Sydney (mała budka znajduje się niedaleko wyjścia z ogrodu botanicznego po przeciwnej stronie niż Opera)
  • zobaczyć Brighton Beach
  • zamoczyć przynajmniej stopy w oceanie
  • popływać w Zatoce, może będziesz mieć szczęście i spotkasz delfiny!
  • wjechać na West Gate Bridge w Melbourne i podziwiać widok na Zatokę
  • nie zgubić się w metrze w Sydney
  • zobaczyć liczne stadiony w Melbourne
  • spacerować, spacerować i podziwiać otaczający nas świat

sea life

sea life

meat pie