Pomysł na Portugalię był prosty. Lecimy do Lizbony, po trzech dniach przenosimy się pociągiem na dwa i pół dnia do Porto, skąd wracamy do Polski. Przed zakupem biletów na pociąg zrobiłam dokładny research ile dni potrzeba, aby na spokojnie zwiedzić oba miasta i mam wrażenie, że nie udało mi się znaleźć złotego środka. Wyjeżdżając z Lizbony czuliśmy niedosyt, w Porto z kolei nam się dłużyło. Może właśnie dlatego bardziej podobała nam się Lizbona niż Porto?

Rozmawiając z ludźmi o Portugalii zawsze pojawiają się komentarze „Lizbona lepsza!”, „Tylko Porto, Porto fajniejsze!” i nie dziwie się czemu opinie są tak bardzo spolaryzowane. Oba miasta są zupełnie inne. Lizbona jest słoneczna, romantyczna z pięknymi widokami, ciepłymi kolorami i wieloma zabytkami. Z kolei Porto jest zdecydowanie bardziej ponure, portowe, również romantyczne i z pięknymi widokami, ale to nie jest już tak oczywiste. I oczywiście jest to moja opinia, bo zwolennicy Porto, a jednocześnie przeciwnicy Lizbony, na pewno inaczej skonstruowaliby ten opis. Nie mam jednak zamiaru spierać się, gdzie ładniej, gdzie lepszy klimat, bo to w końcu subiektywne odczucia, które zależą od naprawdę wielu czynników.

Wstydu nie ma! Czyli widoki w Porto

Symbolem Porto jest z pewnością most Ponte Luis I wraz z widokiem na najbardziej znaną dzielnicę miasta – Ribeirę. Dwupoziomowy Most Ponte Luis I, jak również starszy most kolejowy Maria Pia zostały zaprojektowane przez firmę Gustave Eiffel. Żelazne mosty łączą Porto z miejscowością Vila Nova de Gaia. Most Ponte Luis odwiedzicie na pewno. Nie muszę nikogo przekonywać o wspaniałości tego miejsca czy też o tym, że jest to punkt obowiązkowy wycieczki, bo tu po prostu nie da się nie trafić, jak również nie da się nie zachwycić. Chociaż jest to najbardziej turystyczne miejsce w mieście to nam podobało się tu bardzo. Nie można odmówić piękna temu miejscu. Nie można też przestać robić zdjęć widokowi Ribeiry, by później w domu zastanawiać się „po co aż tyle?”.

most luis

Na Ribeirę warto spojrzeć z dwóch stron. O pierwszej już napisałam i jest to widok z drugiej strony rzeki, ten najbardziej znany, pocztówkowy wręcz. Drugim spojrzeniem na Ribeirę (dla nas to było spojrzenie pierwsze) powinien być taras przy Katedrze Se, która góruje nad całym miastem. Stąd zobaczycie czerwone dachy, kolorowe elewacje i suszące się pranie. Zachwyt gwarantowany!

A jeśli już mowa o  patrzeniu na miasto z góry, to nie może zabraknąć tu kilku słów o widoku z Igreja e Torre dos Clérigos. Wieża kościoła jest nie tylko świetnym punktem widokowym, ale również jednym z symboli miasta. Jej charakterystyczny kształt wybija się w panoramie miasta. Widok z wieży najbardziej zachwyca od strony rzeki. My mieliśmy szczególne szczęście, ponieważ słońce wraz z lekką mgłą, stworzyło nam piękny spektakl.

Ribeira – portowe miasto

Ribeira ma klimat! Klimat miasta portowego. Chodząc jej uliczkami czułam się tak, jakbym przeniosła się kilka wieków wstecz i za chwilę zza rogu miał wyjść wielki, brudny rybak z całą skrzynią ryb, razem z ich szczególnym zapachem. Ribeira jest malutka. Co fantastyczne, w jej wąskich uliczkach spotkaliśmy indyki, które sobie swobodnie chodziły po placyku. To już robi wrażenie! Nad wąziutkimi uliczkami zwisa susząca się pościel i flagi Portugalii, na uliczkach stoją liczne kwiaty – głównie paprocie i palmy. Można krzyknąć, Portugalia bardzo! Tylko nie nastawiajcie się na długie wycieczki, Ribeira to dosłownie kilka kroków, kilka uliczek.

Ribeira Porto

Ribeira Porto

Ribeira Porto

Nie najem się tu

Pod samą wieżą Clérigos znajduje się Casa Portuguesa, gdzie możecie zamówić pastel de bacalhau wraz z białym winem Taylor’s. To tradycyjne danie składa się z ziemniaków i ryby, połączone razem składniki tworzą coś na kształt rybnego kotleta, który następnie jest gotowany w głębokim oleju. Mi ciekawość kazała spróbować, ale jeśli Wy nie jesteście aż tak ciekawscy to odpuście, już lepiej przejść się na francesinhę. Jest to danie przedziwne! Frytki pływające w sosie piwnym są pokryte kilkoma rodzajami mięsa, a żeby tego było mało to na wierzchu znajduje się jeszcze jajko sadzone i ser… a czy ja wspomniałam, że między tym mięsem jest jeszcze chleb tostowy? Wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że na początku nawet to danie smakuje (a może to głód po całodziennym zwiedzaniu?), ba! Maćkowi smakowało do końca! W końcu to danie dla marynarzy, więc co ja mogę wiedzieć o jego walorach smakowych?

francesinha

Niestety Porto nie zachwyciło mnie w ogóle swoją kuchnią. Spodziewałam się wielu miejsc, gdzie będę mogła zjeść świeżą rybę lub owoce morza i niestety nie znalazłam nic interesującego, a jeśli już coś znalazłam to ceny skutecznie zniechęcały mnie do wejścia do środka. Może to wszystko kwestia pory roku? W końcu w Porto byliśmy w grudniu. Jednak z drugiej strony, przed Porto byliśmy w Lizbonie, gdzie na każdym rogu czekały świeże ryby. Coś mi tu nie gra. Albo miałam pecha, albo coś jest nie tak z kuchnią Porto.

Porto ulice

Porto ulice

W poście o Lizbonie pisałam dużo o tym, jak ciągle piliśmy vihno verde. W Porto było podobnie. Jednak byliśmy w Porto, więc porto trzeba wypić. Na kieliszek porto najlepiej usiąść nad rzeką Duero – w końcu to tu jest butelkowane (a ściślej mówiąc po drugiej stronie rzeki w Vila Nova de Gaia). To było moje pierwsze zetknięcie z tym alkoholem. Usiedliśmy w jednej z winiarni nad rzeką, z widokiem na most, który w nocy jest pięknie oświetlony, było bardzo przyjemnie, ale do tego wina szybko nie wrócę. Dla mnie było za słodko i za mocno, trochę jak u cioci na imieninach. Dla szczególnie zainteresowanych, fanów porto, jest możliwość odwiedzenia i zwiedzenia jednej z licznych winnic, my nie skorzystaliśmy.

Porto nocą most

porto

Porto, jakie wspominam

W Porto były miejsca, które nas zachwyciły bardzo, a niektóre nawet bardzo bardzo. O punktach widokowych już kilka słów było, więc teraz zejdźmy trochę na ziemię. Wiem, że wiele osób nie lubi odwiedzać kościołów, bo po prostu nie jest to dla nich ciekawe. Jednak uważam, że  Igreja de S. Francisco naprawdę warto zobaczyć, wnętrze kościoła w Licheniu to przy tym bieda. Wyobraźcie sobie misternie rzeźbione ołtarze, z dopracowanymi drobniutkimi listeczkami. Już? To teraz wyobraźcie sobie to samo, tylko całe pokryte złotem. Może zrobić wrażenie, co? Uwierzcie, że ciężko zwiedzać to wnętrze z zamkniętymi ustami. Chociaż wejście jest biletowane to mam poczucie bardzo dobrze wydanych pieniędzy.

Jeśli ktoś czytał post o Lizbonie to wie, że zakochałam się w azulejo, więc jak mogłabym o nich nie wspomnieć również przy okazji wpisu o Porto? No chyba bym nie mogła… Jeśli mówimy o płytkach z Porto to od razu powinniśmy zobaczyć przed oczami białe płytki z niebieskimi obrazami, całymi historiami. Mistrzem nad mistrzami w tym temacie jest na pewno Capela Das Almas. Dwie ściany tego małego kościółka są obłożone płytkami. Na fasadzie można podziwiać około 12 różnych historii. A najfajniejsze jest to, że mieszkaliśmy zaraz obok tej perełki. Kilka kroków od niego znajduje się kolejny „płytkowy” kościół, który nie dość, że w części jest pomalowany na bordowo, co stwarza piękny kontrasty z biało-niebieskimi płytkami, to w dodatku położony jest na wzgórzu na końcu jednej z najbardziej reprezentacyjnych ulic miasta. Mowa tu o Kościele św. Ildefonsa.

kościół azulejo Porto

Porto ulice

Pozostając w temacie azulejo, muszę wspomnieć jeszcze o dwóch miejscach. O pierwszym słyszeli wszyscy, bo jest to jeden z najbardziej znanych symboli miasta i chodzi oczywiście o dworzec, którego wnętrze jest pokryte wspaniałymi płytkami. Drugim miejscem jest Igreja do Carmo, a raczej kościół wraz z placem na którym rosną dwie palmy. Kościół oczywiście częściowo pokryty jest azulejo, ale chyba chodzi tu głównie o palmy. Jak je zobaczyłam, poczułam się jak w kolonii portugalskiej, jak gdzieś w Ameryce Środkowej. Tak mi się tam podobało, że teraz już nie ma wyjścia, muszę polecieć do Ameryki Łacińskiej, klamka zapadła. Dla ułatwienia dodam, że plac znajduje się przy wieży Clérigos. Obok niego jest też słynna księgarnia, którą zna każdy fan Harrego Pottera i do odwiedzenia której nie muszę zachęcać żadnego fana tej sagi, jestem tego pewna.

księgarnia Porto Harry Potter 2-horz

Skoro już jesteśmy na tym placu (Praça de Gomes Teixeira) to mamy już kilka, no może kilkanaście kroków do Ogrodów Pałacu Kryształowego (Jardins do Palácio de Cristal). Sam ogród nie powali na łopatki, ale za to widoki z niego już mogą. W dwóch miejscach perspektywa jest szczególnie ciekawa (jedna od strony miasta, druga od strony oceanu). Do tego wszystkiego palmy, dużo palm. W dodatku tak miło jest odpocząć na chwilę od miasta i pobyć w zielonym otoczeniu.

A jak już o odpoczynku mowa to czas na ostatni element the best of Porto. Na myśli mam oczywiście ocean. Jak miło było wyrwać się na plażę! Chociaż było zimno, chociaż wiało, to i tak zamówiliśmy sobie w barze przy plaży sangrię i krewetki i rozsiedliśmy się przy stoliku najbliżej oceanu. Oprócz nas, surferów, jednego zapalonego fotografa i mieszkającego na plaży psa, nie było nikogo. Ojej, jakie to było fajne! I znowu wrócę do niesamowitego odkrycia, że dojrzewam i doceniam w podróży najbardziej takie chwile, jak ta, a nie bieganie w poszukiwaniu kolejnych zabytków. Dla nas to wielki krok! I tak sobie spędziliśmy kilka godzin nad oceanem, nad który można dojechać miejskim autobusem w 15-20 minut. Oprócz naszej restauracyjnej posiadówki, wspominam bardzo ten szum fal i spokój jaki wtedy czułam. Ale chyba najbardziej wspominam dziadków grających w pokera na plaży. Przy stolikach, na krzesełkach bawili się lepiej niż większość zblazowanych nastolatków, jestem tego pewna!

I na tym skończę ten wpis, tak pozytywnie, bo Porto jest fajne i na pewno się Wam spodoba. Gdybyśmy jednak mieli możliwość ponownego planowania wyjazdu, spędzilibyśmy jeden  dzień dłużej w Lizbonie, kosztem Porto. Kto wie, może w szczycie sezonu bardziej byśmy je polubili?