Myślę, że wszyscy dobrze wiemy, że polskie filmy to loteria. Może być wielki sukces albo wielka klapa, to drugie niestety zdarza się częściej. Oglądając trailer „Miasta 44” byłam zachwycona, bo jest według mnie naprawdę świetnie zrobiony. Zaniepokoiły mnie sceny w slow motion, wiało mi to niezłym kiczem. No i zapaliła mi się w głowie lampka podejrzliwości, bo przecież dobry trailer może powstać też ze słabego filmu, prawda? Okazało się jednak, że to film najwyższej klasy. Film, który mogę z czystym sumieniem polecić każdemu. Film, który powinien być uznany na świecie, bo naprawdę na to zasługuje.

Akcja „Miasta 44” toczy się bezpośrednio przed i w czasie Powstania Warszawskiego. Film jest reklamowany hasłem „miłość w czasach apokalipsy” i może to dobrze, może źle, ale dla mnie wątek miłosny nie był najważniejszy. Najważniejsi dla mnie byli ludzie w moim wieku, którzy musieli zarzucić beztroskę życia dla ciężkiej powstańczej walki. Ludzie, którzy nie zastanawiali się czy ktoś polubi ich zdjęcie na facebook’u lecz czy mają naładowany karabin. Najstraszniejszy jest chyba ten ich optymizm, radość życia do samego końca i szaleńcza odwaga. Uważam, że „Miasto 44” powinno być obowiązkową pozycją dla licealistów, bo potrafi dotrzeć do młodego widza, budzi w głowie myśli typu: „jak to dobrze, że nie musimy tego przeżywać; jakie to szczęście, że doświadczenie wojny nie jest nam znane”. Chyba największe wrażenie robi scena pokazana z perspektywy osoby trzymającej karabin (jak w strzelankach), nagle czujesz się jakbyś to był Ty i uświadamiasz sobie, że to nie gra komputerowa lecz rzeczywistość. Jan Komasa zrobił coś niebywałego – naszpikował film emocjami do granic wytrzymałości, ale nie przesadził nawet o gram. Nie wzbraniał się przed pokazaniem okrucieństwa wojny i nastrojami panującymi wśród Polaków.

Pisząc o tym filmie, nie można nie wspomnieć o znakomitych scenach walk, wybuchów, ucieczek. Efekty specjalne robią wrażenie, dlatego polecam oglądać film na dużym ekranie. Scena na ulicy Bednarskiej (o ile dobrze poznałam) i wszystkie sceny zniszczonej Warszawy, a już w szczególności ostatnia scena, sprawiają, że łzy stają w oczach. Można to skwitować słowami jednego z bohaterów, który mówi: „coście zrobili z tak pięknym miastem?” (cytat może niedokładny, ale sens zachowany). Dodając do tego wszystkiego świetną muzykę, dobre dialogi (mój ulubiony o Nałkowskiej) i piękne zdjęcia przedwojennej Warszawy – przykładem jest namalowana (!) Marszałkowska (jedna z pierwszych scen) – uzyskujemy film, który trzeba zobaczyć, film, o którym można rozmawiać godzinami i ciągle przypominać sobie kolejne fantastyczne sceny. Nawet kiczowate slow motion nagle nabiera uroku i nie drażni tak mocno.

Z czystym sercem mówię, że to jeden z lepszych filmów jakie widziałam w życiu i polecam każdemu. Przedsmak tego, co czeka Was w kinach, możecie zobaczyć na trailerze poniżej.