rome

Rzym – drugi przystanek podczas mojego tripu. Kolejny dowód na to, że do spełnienia niektórych marzeń, nie potrzeba wiele, wystarczy tylko trochę determinacji i wiary w to, że wszystko zależy od nas. Ja o Rzymie marzyłam od dawna, straciłam dla niego głowę, gdy obejrzałam „Zakochanych w Rzymie” i „Jedz, módl się i kochaj”. Zdawałam sobie sprawę, że film to film, ładne ujęcia, ukazanie najbardziej reprezentacyjnych części miasta. Krótko mówiąc, byłam przygotowana na jedno wielkie rozczarowanie, ale jak się okazało, niesłusznie. Rzym naprawdę wygląda tak jak na filmach! To miasto jest tak inne od wszystkich, które widziałam… Mimo, iż jest tłoczno, głośno, a wszędzie kręcą się ludzi z aparatami, to właśnie tam odnalazłam spokój. Oczywiście jak zwykle ponad wszystko ceniłam poranne spacery, gdy na ulicach można było spotkać tylko pojedynczych przechodniów, a wschodzące słońce w niesamowity sposób oświetlało wąskie uliczki Wiecznego Miasta. To naprawdę magia w czystej postaci.

Rozumiem tych, którzy na Rzymie się zawiedli, bo o zawód nie trudno, gdy ma się do czynienia z tak popularnym miastem. Szczerze przyznam, że były chwile, kiedy w pośpiechu przechodziłam przez miasto i wówczas przez głowę przelatywała mi myśl, że nie jest tak cudownie, że sobie wmawiam, że mi się podoba. Jednak, kiedy zwalniałam tempo i bez pośpiechu włóczyłam się po ulicach, wtedy dopiero dostrzegałam ten zniewalający czar, który sprawia, że można się w nim zakochać.

Zacznijmy jednak od początku, czyli od spraw podstawowych. Do Rzymu przyleciałam z Budapesztu tanimi liniami, wylądowałam na lotnisku Fiumicino, do centrum miasta dotarłam autobusem linii Terravision za 4€ w jedną stronę, bilety kupiłam wcześniej przez internet – tak jest taniej. Autobus zatrzymuje się przy dworcu Termini, co dla mnie było bardzo korzystne, ponieważ stąd do mojego hostelu było zaledwie kilkanaście metrów. Jeśli już mowa o hostelu – mieszkałam w Ma Hostel, pokój 6-osoby, komfort nie za wysoki, ale za to tani, bo za noc płaciłam 75 zł, czyli jak na Rzym, całkiem nieźle. Do ścisłego centrum, w znaczeniu Koloseum, Plac Wenecki czy też Panteon, najbliżej nie było, ale ja spokojnie pokonywałam tą trasę pieszo; dla bardziej wygodnych – przy Termini jest stacja metra. W hostelu w zestawie dostaje się przemiłego hosta, który może się wydać trochę upierdliwy, ale włoskiego uczy świetnie 🙂

Zwiedzanie Rzymu w dwa i pół dnia to sport ekstremalny. Po prostu nie da się zobaczyć wszystkiego z moim podejściem do zwiedzania miasta, czyli niekorzystania z komunikacji miejskiej, przemierzania miasta pieszo, schodzenia z prostej drogi do celu i odhaczania kolejnych zabytków. Nie mniej, wydaje mi się, że zobaczyłam bardzo dużo, a po więcej na pewno się jeszcze wybiorę… przynajmniej mam pretekst 🙂

Jestem zdania, że do zwiedzania miasta należy się porządnie przygotować. Ja przez moim tripem przeczytałam przewodniki, zrobiłam plan i wyznaczyłam sobie trasy. I oto pojawia się piękny przykład jak doświadczenie uczy człowieka. Primo, przewodnik powinno się mieć ze sobą, bo co innego czytać o abstrakcyjnym placu św. Piotra, a co innego o placu św. Piotra, na którym właśnie się stoi. Secundo, nie przeczę, że tworzenie planu i tras jest złe, wręcz przeciwnie, ale trzeba brać poprawkę na to, że plan miasta na którym się pracuje, może być trochę mylący, i to, co wydaje się być bardzo daleko od siebie, w rzeczywistości jest obok. Tertio, to Rzym, tu są kolejki, ewentualnie trafi się na mszę z dwoma papieżami, czyli najogólniej mówiąc, trzeba brać pod uwagę stany wyjątkowe. Mój plan dnia na Rzym w sumie nawet się sprawdził, przynajmniej ogólny zarys, ale wymagał ode mnie elastyczności.

Na dzień przyjazdu zaplanowałam Trastevere, czyli Zatybrze. Kiedy tylko udało mi się uwolnić od mojego rozgadanego hosta, wyruszyłam w kierunku rzeki. O tej zatybrzańskiej dzielnicy słyszałam i przeczytałam bardzo dużo dobrego. W przeszłości była ona miejscem życia biedoty, obecnie jest dzielnicą alternatywną, nieowładniętą jeszcze tak mocno przez turystów, chociaż jest ich już całkiem wielu. Najurokliwiej wygląda wieczorem, kiedy na wąskich uliczkach i małych placykach rozstawione są restauracyjne stoliki. Muszę przyznać, że to jedno z niewielu miejsc w Rzymie, które podobało mi się po zmroku. Tak, dobrze czytacie, nie lubię wieczornego Rzymu. Jest gwarny i przytłaczający, wszędzie spotyka się pary lub grupki znajomych, co jest mało przyjemne, gdy spaceruje się samotnie. Może gdybym nie była tam sama, miałabym inne odczucia. Jednak wracając do Trastevere, wąskie uliczki i pomarańczowe domy z porastającym je bluszczem są urzekające, ale ja chyba i tak wolę te z okolic Koloseum albo Panteonu.

Trastevere Rzym Zatybrze

Będąc na Zatybrzu warto odwiedzić kościół Santa Maria in Trastevere oraz Wyspę Tybrową z kościołem św. Bartłomieja. Obowiązkowa jest kolacja w jednym z ogródków restauracyjnych. Ja obok Trastevere miałam na ten wieczór zaplanowane jeszcze wzgórze Janikulum, które wznosi się przy samym Zatybrzu. Jeśli czytaliście mój post o Budapeszcie, to wiecie, że jestem zakochana w panoramach miast, nie mogłam więc pominąć okazji do spojrzenia na Rzym z góry. Wejście na Janikulum nie należy do najcięższych, a podróż jest do tego stopnia krótka, że zaskoczona tym, że jestem już na szczycie, szukałam dalszej trasy. Po drodze mija się ładną fontannę Paola i stąd też rozciąga się pierwsza panorama, trochę zakłócona przez drzewa i balkon położony kilka metrów poniżej. Na szczycie rozciąga się plac Garibaldiego z jego pomnikiem. Skoro już wdrapaliśmy się na tą ogromną górę, aby podziwiać panoramę miasta, to wypada powiedzieć o niej kilka słów. No cóż… Budapeszt to to nie jest, ja byłam rozczarowana. Jeśli jednak się chwilę zastanowić, to nie powinno to dziwić, bo w Rzymie nie ma niczego, co mogłoby być mocnym punktem panoramy, jak na przykład Dunaj w Budapeszcie. Wszystkie budynki są tej samej wysokości, ewentualnie ponad dachy wystają kopuły kościołów i Pałac Wenecki, to wszystko. Mamy przed sobą beżową masę z górami na horyzoncie – ma to swój urok, ale zniewalająco dla mnie nie jest. Z resztą, sami oceńcie.

Janikulum Rzym widok

Drugiego dnia, w niedzielę, postanowiłam zobaczyć Watykan. Wstałam bardzo wcześnie, bo na pierwszym miejscu chciałam odwiedzić Muzea Watykańskie, a jak czytałam przed wyjazdem, aby uniknąć kolejek należy udać się tam zaraz po otwarciu. No cóż, plan się średnio udał z kilku powodów. Po pierwsze, nie mogłam sobie odmówić spaceru po Polach Marsowych, i muszę przyznać, że to był świetny pomysł. Rano jest tam bardzo pusto, cicho, w przeciwieństwie do tego, co dzieje się tam po południu, ale o tym później. Mijając Panteon, Piazza Navona, Fontannę di Trevi etc. w końcu doszłam do mostu prowadzącego do Zamku św. Anioła.

Zamek sw Aniola

Ciekawie to wygląda, prawda? Skręcając w lewo przed Zamkiem, jesteśmy już na wprost bazyliki św Piotra, do której prowadzi Via della Conziliazione. Skręciłam i stanęłam jak wryta. OK, rozumiem, jest niedziela, można zobaczyć papieża, ale co tu robią takie tłumy, czemu ulica jest zamknięta, czemu wszędzie są patrole policji? Jak się okazało, akurat w tą niedzielę było spotkanie papieży (nie jednego, a dwóch – to się nazywa mieć szczęście) z osobami starszymi, po którym papież Franciszek odprawił mszę św., więc odłożyłam zwiedzanie Muzeów Watykańskich na później, bo w końcu taka okazja często się nie trafia. To jednak mogłam przepłacić wejściem do Muzeów Watykańskich, bo jak się okazało, akurat tego dnia były one otwarte krócej niż zwykle. Zestresowana, że nie wejdę, stanęłam w gigantycznej kolejce i znowu dopisało mi szczęście, bo byłam jedną z ostatnich osób, którym udało się wejść i to w dodatku za darmo! Normalnie bilet kosztuje ponad 50 zł, ale w każdą ostatnią niedzielę miesiąca wstęp wolny.

Wnętrza Muzeów Watykańskich są przepiękne, ale nie sposób zrobić w nich dobrego zdjęcia, bo wewnątrz są istne tłumy, a wszystko przebija Kaplica Sekstyńska. Freski w niej są niesamowite, a zyskują jeszcze więcej, gdy przypominasz sobie, że Michał Anioł wszystko wykonał sam, na leżąco, przez 4 lata! W Kaplicy panuje tłok, nie sposób jest swobodnie się poruszać, jest głośno, a wszystko potęgują strażnicy, którzy co chwilę powtarzają „No photos!”, oczywiście mało kto podporządkowuje się do tego zakazu. Obok Kaplicy Sekstyńskiej ogromne wrażenie zrobiła na mnie długa sala zwana Galerią Map z pięknym sufitem oraz barwny Hol Sekstyński. Warto jest wydać te kilkadziesiąt złotych, aby to wszystko zobaczyć.

Byłam już na Placu św. Piotra, a nie wspomniałam o nim ani słowa, już to szybko nadrabiam. Plac jest idealny, przemyślany, harmonijny, a wisienką (a raczej przeogromną wiśnią) na torcie jest Bazylika św. Piotra. Jeśli myślisz, że widziałeś kiedyś naprawdę duży kościół, to jesteś w błędzie. Bazylika jest wielka, człowiek czuje się przy niej malutki jak mrówka i to wrażenie ma się zarówno przed jak i wewnątrz. Wstęp do środka jest bezpłatny, ale trzeba odstać swoje w kolejce, która może ciągnąć się przez 3/4 placu (true story). Pamiętajcie o odpowiednim stroju, w tej kwestii strażnicy są bardzo restrykcyjni i mogą was po prostu nie wpuścić do środka, jeśli uznają, że jesteście zbyt skąpo ubrani. W środku na mnie największe wrażenie zrobiły kolorowe kopuły i Pieta Michała Anioła – to bardzo rajcujące zobaczyć na własne oczy coś, o czym przez kilkanaście lat ciągle uczysz się w szkole.

Bazylika sw Piotra

Watykan

Kiedy już będziecie w Bazylice św. Piotra, skorzystajcie z okazji i wejdzie na kopułę, aby popodziwiać panoramę Rzymu i Watykanu, która według mnie jest znacznie bardziej atrakcyjna niż ta z Janikulum. Wstęp jest płatny i trzeba się przygotować na bardzo dużą ilość schodów, czasem w dość klaustrofobicznych warunkach. W zamian za ten wysiłek możemy zobaczyć z góry wnętrze Bazyliki i taką oto panoramę:

Watykan widok

Watykan zajął mi znacznie więcej czasu niż przewidziałam, więc po obejrzeniu widoku z kopuły, szybko udałam się na Pola Marsowe. Jako pierwszy postanowiłam zobaczyć Panteon i tu odczułam duży zawód… nie zrozumiałam jego fenomenu, ale to może znowu z winy tłumów? Tłok na Polach Marsowych jest straszny, nie można napawać się widokiem pięknych placów i uliczek, w każdej chwili możesz wpaść na rozstawione ogródki restauracyjne, cały czas ktoś Cię zaczepia, ja do tego wszystkiego byłam jeszcze głodna, więc moja radość ze spaceru była umiarkowana. Po zmroku było tylko gorzej, bo choć najedzona, nie czułam się zadowolona z tego, że jestem w tym miejscu. Poczułam jak mnie to wszystko przytłacza, zmęczona błąkałam się po ulicach. Właśnie, jeśli mowa o błąkaniu… nigdzie nigdy się tak nie gubiłam jak w Rzymie, w dodatku mapa była mało przydatna, bo nie było na niej niezliczonej liczby wąskich uliczek; całe szczęście jest jeszcze GPS, bez niego chyba do tej pory kręciłabym się w kółko. Poirytowana i przybita (przybita w Rzymie – zabawne) wróciłam do hostelu i padłam ze zmęczenia.

Pola Marsowe Rzym

W poniedziałek obudziłam się z nową energią… czas na starożytny Rzym! Plan na pierwszą część dnia był prosty: Forum Romanum, Palatyn, Koloseum (aby wejść do wszystkich trzech miejsc, wystarczy kupić jeden bilet, który jest ważny dwa dni). Z samego rana po śniadaniu, aby uniknąć tłumów, wybrałam się na Forum Romanum. Poszłam tam razem z poznaną w hostelu dziewczyną z Hong Kongu, obecnie mieszkającą w Londynie. Zwiedzało nam się razem genialnie, bardzo dobrze się dogadywałyśmy i obie byłyśmy zauroczone Forum Romanum. Jeśli Rzym jest przepełniony duchem historii, to FR wręcz nim emanuje. To naprawdę niesamowite uczucie wejść na Via Sacra i mieć wrażenie, że przeniosło się w czasie, zastanawiać się jak toczyło się tu kiedyś życie. Kiedy zaczynałyśmy nasz spacer około 10:00 na Forum Romanum było spokojnie i przyjemnie, zdecydowanie nie było tak już o godzinie 12:00, kiedy wracałyśmy z Palatynu, znowu wszędzie pojawiły się dzikie tłumy… ech. Forum Romanum jest bezpośrednio połączone z Palatynem, który można uznać za kolebkę Rzymu. Spacer po wzgórzu jest może mniej porywający i ekscytujący niż ten po FR, ale też warto.

Forum Romanum Rzym

Forum Romanum Rzym

Jeśli już tu będziecie, warto przejść się do końca Via Sacra i pójść dalej za łukiem, aby dojść do miejsca, z którego jest świetny widok na Koloseum. Mam wrażenie, że mało osób zdaje sobie sprawę z istnienia tego miejsca, bo choć kilkadziesiąt metrów dalej są tłumy, to tu spotyka się tylko pojedyncze osoby.

Coloseum Rzym

Kolejny punkt programu to chyba najbardziej rozpoznawalny budynek Rzymu – Koloseum. Zabawne jest to, że dziewczyna, o której wcześniej wspomniałam, nie potrafiła zapamiętać jego nazwy i opowiadając mówiła, że była w „kooo… w tym dużym budynku na K.” Trochę mnie to śmieszyło, ale z drugiej strony, nie wychowała się w kulturze europejskiej, ma całkowicie inne kody kulturowe niż my. To dobra nauka dla naszego europocentryzmu. Koloseum nie zrobiło na mnie tak powalającego wrażenia jak się spodziewałam, nie mniej odczucia miałam podobne jak przy Forum Romanum, bo i tu czuje się powiew historii i kunszt starożytnych.

Coloseum Rzym

Po Koloseum za swój cel obrałam Piazza del Popolo. Najpierw minęłam Plac Wenecki z Ołtarzem Ojczyzn oraz Kapitol, czyli miejsca, do których zawsze się dojdzie. Nie da się ich pominąć, bo leżą w samym sercu miasta, a do Piazza Venezia prowadzi większość największych ulic centrum. Na początku skierowałam się na Campo de’Fiori, czyli jeden z najbardziej znanych placów Rzymu i ponoć najładniejszy. No cóż… delikatnie powiem, że nie wstrzeliłam się z czasem. Na placu odbywają się targi owocowo – warzywne, a ja dotarłam tam po południu, gdy zamiast kolorowych straganów, wszędzie walały się góry śmieci – urzekająco nie było. Trochę rozczarowana poszłam dalej, przeszłam przez podłużną, bardzo ładną Piazza Navona i dalej wśród pięknych pomarańczowych domów, dotarłam do Piazza del Popolo i odjęło mi mowę. Zakochałam się w tym placu, jak dla mnie jest bezkonkurencyjnie najpiękniejszym placem ze wszystkich, które widziałam w Rzymie, a widziałam ich dość dużo. O uroku placu stanowi kilka rzeczy: po pierwsze jest bardzo duży i przestronny, po drugie dwa prawie bliźniacze kościoły, które stoją obok siebie i po trzecie tzw. trójząb ulic (na końcu środkowej widać Ołtarz Ojczyzn), a wygląda to tak:

Piazza del Popolo

Jak urzeczona siedziałam przez dłuższy czas na pomniku, który stoi po środku placu i nie mogłam się napatrzeć. Z boku ktoś śpiewał włoskie piosenki, gdzieś ktoś robił bańki mydlane, a to wszystko w pięknym pomarańczowym, zachodzącym słońcu. To chyba moje najlepsze wspomnienie z Rzymu.

W końcu  z żalem opuściłam to miejsce i skierowałam się w stronę Pól Marsowych, czyli w miejsca, które już odwiedziłam dzień wcześniej. Po kolei odhaczyłam znowu Panteon, Schody Hiszpańskie i Fontannę di Trevi. No i właśnie… Fontana di Trevi, do tej pory mam łzy w oczach, gdy sobie ją przypominam. Pomyślicie sobie, że była taka piękna i to ze wzruszenia. No niestety, to z żalu. Fontanna przechodziła akurat remont, więc podziwiać nie było czego.

Na dobranoc przeszłam się jeszcze Via dei Fori Imperiali, czyli ulicą przebiegającą obok Forum Romanum w stronę Koloseum. I w ten sposób pożegnałam się z Rzymem, ale wiem, że jeszcze tam wrócę. Mam nawet listę powodów, dla których po prostu muszę to zrobić, oto niektóre z nich:
1. nie zobaczyłam jeszcze wielu miejsc np. Villi Borghese, Awentynu, Ust Prawdy i wielu, wielu innych
2. muszę się wybrać do Skalnego Miasta położonego niedaleko Rzymu
3. muszę zobaczyć Fontannę di Trevi w pełnej okazałości
4. muszę się zachwycić Campo de’Fiori

Na koniec muszę dorzucić jeszcze kilka słów o atmosferze Rzymu – tego nie można pominąć. Po pierwsze, Rzymianie to przemili ludzie, zawsze chętni do pomocy, często nawet sami ją proponują, gdy widzą bezradną turystkę z mapą. Jeżeli turystka oprócz tego, że jest sama, jest dodatkowo blondynką, to na każdym kroku słyszy ciao bella!, a zdarzały się nawet zaproszenia na drinki czy do klubu, można sobie podbić poczucie własnej wartości. Nie chcę zagłębiać się w temat, ale Włosi naprawdę mają temperament i nie ważne czy to dwudziestoletni chłopak czy stary żebrak, wszyscy próbują zwrócić uwagę dziewczyny… czasami aż za bardzo.

Po wizycie w Rzymie od razu stwierdziłam, że chcę pomieszkać we Włoszech, może nie koniecznie w Rzymie, bo jak dla mnie jest trochę zbyt tłoczno. Tutaj czuje się taką beztroskę, ludzie chodzą uśmiechnięci, pozdrawiają się na ulicy, kelnerzy śpiewają, nie widać wielkomiejskiego pośpiechu. Chociaż z tym pośpiechem to trochę zbyt pochopne słowa, bo jak sobie przypomnę ulice Rzymu… już wiem czemu mówi się, że Włosi to szaleni kierowcy. Ja jednak poszłabym o krok dalej i powiedziałabym, że Włosi to szaleni piesi. Przechodzą przez ulicę gdzie im pasuje, mało interesują ich nadjeżdżające samochody, które nawet na przejściach dla pieszych nie są zbyt chętne przepuszczać ludzi. Muszę przyznać, że dwa razy śmierć zajrzała mi tu w oczy.

Gdyby nie ogromne tłumy turystów i imigranci z Bangladeszu, którzy na każdym kroku próbują coś wcisnąć turyście, byłoby to miasto idealne. Nawet wody nie trzeba kupować, bo można ją brać z licznych kraników, które są co krok na ulicach. Pomyślicie pewnie, czemu nie wspomniałam o jedzeniu, z którego słyną Włochy – to temat na osobny post.

Wiem, że wielu z Was było już w Rzymie, więc widzieliście już te wszystkie miejsca, mam jednak nadzieję, że po przeczytaniu tego posta przypomnieliście sobie jakie to piękne miasto. Dla tych, którzy nie byli i zastanawiają się czy warto, odpowiadam – zdecydowanie warto. Rzym to obowiązkowa destynacja każdego turysty, nie bez powodu „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”.

Zdjęcia z Rzymu znajdziecie tu.

Coloseum