Kazimierz Dolny widok

Czas biegnie zdecydowanie za szybko. Rok temu o tej samej porze, przymierzaliśmy się, żeby wziąć do naszej kawalerki szczeniaka. Dookoła wszyscy nam to odradzali, bo mamy mało miejsca, bo pies to przywiązanie i obowiązki, a my dużo podróżujemy, bo pracujemy po 8 godzin dziennie, bo po co nam to w tak młodym wieku… Na szczęście samodzielnie podjęliśmy decyzję, że psa bierzemy i nie ma odwrotu. I  to była jedna z najlepszych decyzji w naszym życiu. Od prawie roku jest z nami Como (tak, tak – imię oczywiście nawiązuje do Lago di Como) i jesteśmy z tego powodu przeszczęśliwi, a i on też na takiego wygląda.

Nie o Como jednak chciałam tu pisać, ale o podróży jaką odbyliśmy przy okazji decyzji, że dołącza do naszej małej rodziny. Coma znaleźliśmy w Zamościu. Tak nas ujął swoją kochaną mordką, że stwierdziliśmy, że warto taką podróż odbyć i przy okazji połączyć ją z majówką i zwiedzaniem. Odbyliśmy szybką, bo dwudniową, podróż na Lubelszczyznę. Ziemia Lubelska w wielu momentach nas zauroczyła i chętnie wrócimy tam na dłuższe zwiedzanie. A może dla Was ten wpis również będzie inspiracją, aby odwiedzić Lubelszczyznę na weekend?

Zamek w Janowcu

Są miejsca, do których z przyjemnością chce się wracać, ale są też miejsca, które już pewnie nigdy nie pojawią się na naszej mapie. Chcieliśmy zacząć naszą podróż krótkim przystankiem w Kazimierzu Dolnym, ale przed wyjazdem usłyszeliśmy, że vis a vis Kazimierza, po drugiej stronie Wisły, są świetne ruiny XVI-wiecznego zamku z cudownymi widokami. Nie weryfikując zbytnio, z podejściem, że czemu nie, ruiny zamków lubimy (a te na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej przecież nas wręcz zachwyciły), więc warto podjechać, skoro i tak jesteśmy obok. Zjechaliśmy z głównej drogi na poboczną dróżkę, która miała nas wyprowadzić według nawigacji na zamek. Dojazd był straszny, to prowadził nas wąziutki asfalt, to droga żwirowa, a zamek zbliżał się bardzo powoli.

Po dojeździe na miejsce i opłaceniu na parkingu dość dużej kwoty, jak na dość mało znany zamek, okazało się, że trafiliśmy na festyn rycerski, który znacznie zwiększał wszystkie opłaty. Po przejściach z trasą, po opłaceniu parkingu i po niemiłej obsłudze, z którą się zetknęliśmy, zdecydowaliśmy, że jednak spróbujemy zapłacić i wejść do środka, w końcu może zrekompensują nam to widoki. No cóż… nie zrekompensowały. Widok był ładny, na Wisłę i otaczające zamek lasy, ale spodziewaliśmy się zobaczyć Kazimierz. Nie sprawdziliśmy wcześniej czy w ogóle jest to możliwe i rozczarowaliśmy się. Nasz błąd.  

Janowiec zamek

Janowiec zamek

Janowiec zamek

Zamek był ok… tak, to chyba najlepsze określenie. Ciekawe jest to, że został przegrany w karty, a jego kolejni właściciele nie podołali kosztom, z którymi wiąże się utrzymanie tak monumentalnej budowli i niestety zamek popadł w ruinę. Zamek nie zachwycił nas niczym szczególnym i pewnie podobałby się nam bardziej, gdyby nie nasze negatywne nastawienie z powodu wysokiej ceny i tego, że ruiny zamków widzieliśmy wielokrotnie na Jurze. Niestety turniej rycerski również nie był wart wyższej opłaty, więc ostatecznie wyszliśmy bardzo rozczarowani. 

Na szczęście, wizytę uratował stojący obok zamku, przeniesiony w XX wieku z wsi Moniaki, piękny XVIII-wieczny dworek. Jego białe ściany i zielone okiennice oraz charakterystyczny dach polski pokryty gontem, stanowią piękną kompozycję z otaczającymi go drzewami. 

dworek Janowiec Moniaki

dworek Janowiec Moniaki

dworek Janowiec Moniaki

dworek Janowiec Moniaki

Kazimierz Dolny

Kazimierza Dolnego nie trzeba nikomu przedstawiać. Jest to chyba jedno z najbardziej znanych polskich miasteczek. Słyszałam wielokrotnie, że to piękne miejsce i że zdecydowanie warto je odwiedzić. I akurat te rekomendacje okazały się słuszne, naprawdę warto tu przyjechać, ale na pewno nie w majówkę. My byliśmy tu kilka godzin i już mieliśmy ochotę uciekać przed zgiełkiem i tłumami. Myślę, że w ciągu zwykłego tygodnia, może być tu naprawdę uroczo.

Do Kazimierza dopłynęliśmy z Janowca przez Wisłę promem. Po dojechaniu do miasta i znalezieniu w końcu miejsca parkingowego, gdzieś na odległej uliczce, pierwsze nasze kroki skierowaliśmy na rynek i zaraz po nim szybko na Górę Trzech Krzyży. Na górę zdecydowanie warto się wdrapać, widok na miasteczko z Wisłą w tle, jest niesamowity. Pamiętajcie tylko, żeby mieć w portfelu 2 złote, które trzeba zapłacić po dojściu na szczyt, ale przed wejściem na punkt widokowy. Nie widzieliśmy na ten temat informacji na dole i na szczęście mieliśmy przy sobie gotówkę, bo inaczej nasze wspinanie poszłoby na marne.

Kazimierz Dolny widok

Kazimierz Dolny widok

Po Górze Trzech Krzyży wybraliśmy się na zamek, który muszę przyznać, nie zapadł mi szczególnie w pamięć. Po wizycie na zamku wróciliśmy na rynek. Tu tym razem spędziliśmy trochę więcej czasu. Zachwyciły nas budynki kryte gontem i dachówką, liczni malarze prezentujący swoje prace i oczywiście tak dobrze znana wszystkim studnia stojąca na środku rynku. Minusem były tylko tłumy turystów, które nie pozwalały nacieszyć się zacisznością otoczenia i zrobić piękne zdjęcia. 

Kazimierz Dolny rynek

Kazimierz Dolny rynek

Kazimierz Dolny rynek

Po szybkim spacerze po Kazimierzu, wybraliśmy się do wąwozu lessowego. Z licznych otaczających miasteczko, wybraliśmy chyba ten najbardziej znany – Korzeniowy Dół. Jest to miejsce unikalne i polecam je każdemu. Powstało z erozji gleby drogi prowadzonej między drzewami. Woda wymyła miękką skałę i odsłoniła korzenie drzew, które tworzą fantazyjne kształty i osiągają niezwykłe wielkości. 

wąwóz lessowy Kazimierz Dolny

wąwóz lessowy Kazimierz Dolny

Lublin

Starówka w Lublinie totalnie nas zauroczyła. Spacerowaliśmy w lekkim deszczu, ale w ogóle nam to nie przeszkadzało. Zachwycaliśmy się jej fantastycznym klimatem, starymi, obdrapanymi kamienicami, które przeplatają się z niedawno odnowionymi. W Lublinie na Starym Mieście naprawdę czuć różnorodność kulturową i wpływy żydowskie i prawosławne. W Lublinie nie zwiedzaliśmy, w Lublinie chłonęliśmy atmosferę miejsca, chodziliśmy bez większego celu, zachwycaliśmy się otaczajacymi na budynkami, wąskimi uliczkami i brakiem turystów. Widzieliśmy mnóstwo przytulnych restauracji. Bardzo kusiła nas żydowska restauracja Mandragora, ale ostatecznie przekonały nas cudowne zapachy pizzy po drugiej stronie rynku.

Niestety do Lublina dojechaliśmy dopiero około 15:00 i następnego dnia rano mieliśmy wyjechać do Zamościa. Nie zdążyliśmy w pełni nacieszyć się tym miejscem, czujemy w nim jeszcze duży nieodkryty potencjał. Schodziliśmy Stare Miasto i weszliśmy na zamek, który wygląda jakby został zbudowany przez Maurów albo przeniesiony z Andaluzji. Niestety nie udało nam się zobaczyć kaplicy św. Trójcy, która jest jednym z największych zabytków Lublina i unikalnym miejscem na skale światową. Gdy wrócimy do Lublina, to z pewnością będzie to miejsce, które odwiedzimy, a do Lublina wrócimy na pewno.

Zamość

Zamość jest uznawany za miasto idealne i perłę renesansu, ze względu na swoje założenie planistyczne. Miasto jest małe, otoczone dokładnie zaplanowanymi fortyfikacjami, w których zbudowano bramy miejskie prowadzące do wewnątrz. Ulice tworzą szachownicę, na rynku centralnym znajduje się wspaniały ratusz, a cały plac jest otoczony arkadami. Do placu prowadzą wąskie uliczki z dwu- lub trzypiętrowymi kamienicami. Budynki są kolorowe i odnowione. W tym mieście naprawdę czuć porządek i przemyślaną całość. Warto jest przejechać kawał drogi na wschód, żeby zobaczyć tę perełkę.

W Zamościu byliśmy przez kilka godzin i do końca nie mogliśmy skupić się już na zwiedzaniu. Mieliśmy w głowie, że już za chwilę będzie z nami Como. Gdy go odebraliśmy, totalnie się zakochaliśmy. Jest z nami już prawie rok i bardzo się z tego cieszymy, bo to najlepszy pies na świecie!