Wyobraźcie sobie taką sytuację: 7:30 pobudka, jak zwykle rano szybki przegląd Internetu, wpadam na promocję Ryanaira, są loty do Londynu, o którym ostatnio tak dużo myślałyśmy z F. Budzi się Frania… -lecimy do Londynu w styczniu za 120 zł? Ona, że święta, że mało pieniędzy, ja to samo. Chwila ciszy. Dobra, lecimy! Kupujemy bilety, zamawiamy hostel. W tamtym momencie nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, jak świetną decyzję podjęłyśmy.
Pisałam Wam ostatnio, że ciągle się zawodzę na miejscach do których jeżdżę… Praga, Berlin. Inni się zachwycają, a ja jakoś nie bardzo, dlatego nic dziwnego, że obawiałam się, że tym razem będzie podobnie. Już na wstępie Wam napiszę, że niesłusznie! Londyn zdecydowanie ma w sobie to coś, co sprawia, że czuję się w tym mieście znakomicie, do tego stopnia, że mogłabym tam zamieszkać… ok, może nie na całe życie, ale na chwilę, czemu nie 😉
Zaczęłam mojego posta od tyłu, czyli od podsumowania, ale nie mogłam się powstrzymać, żeby nie naświetlić od razu sytuacji; teraz wrócę do informacji podstawowych. Przyleciałyśmy na lotnisko Stansted, skąd do centrum zabrałyśmy się autobusem Terravision. Bilety kupiłyśmy wcześniej, ale z racji ogromnej kolejki do odprawy paszportowej, nie zdążyłyśmy na nasz kurs. Jak się jednak okazało, nie byłyśmy jedynymi, co więcej spóźnienie nie było problemem, ponieważ autobusy jeżdżą często i nie ma problemu, aby pojechać o innej godzinie niż o tej, która widnieje na bilecie. Podróż trwa około 1,5h, ale należy wziąć pod uwagę korki, przez które podróż może się wydłużyć.
Zgodnie z moją zasadą poruszania się po mieście pieszo, nie korzystałyśmy ze środków komunikacji miejskiej, tym bardziej, że bilety do najtańszych nie należą, a przypominam, że nasz wyjazd był niskobudżetowy 😉 Z hostelu, który znajdował się w niedalekiej okolicy Hyde Parku, Oxford Street oraz Baker Street do centrum miałyśmy całkiem pokaźny kawałek. Ostatnia ulica była szczególnie ważna dla nas – fanek Sherlocka, a ściślej Sherliego – Benedicta… swoją drogą nie zastałyśmy go w domu.
Pierwszego dnia, kiedy około południa dotarłyśmy na miejsce, postanowiłyśmy odwiedzić Muzeum Historii Naturalnej. Zanim doszłyśmy na miejsce, zdążyłyśmy zakochać się w Londynie. Mi najbardziej przypadła do gustu architektura, atmosfera i pogoda, którą bym nie nazwała angielską, chociaż wieczorami padało. W samym środku stycznia na ulicach spotykałyśmy ludzi w koszulkach z krótkim rękawem, a nawet w japonkach! Było pięknie i całkiem ciepło, ale jak dla mnie… bez przesady! Londyńczycy są szaleni!
Natural History Museum jest jednym z lepszych muzeów w jakich byłam. Interaktywne, ładne i przede wszystkim z ciekawą tematyką. Szczególnie zachwyceni będą Ci, którzy uwielbiają różnego rodzaju skały i kamienie, niektóre z nich są naprawdę bajeczne. Pamiętajcie, że wszystkie muzea państwowe są w Londynie za free! Takiej okazji nie możecie przegapić, dlatego warto zarezerwować trochę czasu właśnie na muzea i galerie.
Drugi dzień był dla nas bardzo intensywny. W pierwszej kolejności zahaczyłyśmy o dworzec Kings Cross, który sam w sobie jest bardzo ładny, ale jego główną atrakcją jest oczywiście peron 9 i 3/4, bo to właśnie stąd Harry Potter odjeżdżał do Hogwartu.
Stąd udałyśmy się do Tower Bridge i Tower of London. Po drodze minęłyśmy katedrę św. Pawła i centrum biznesowe Londynu. Szłyśmy i co chwilę mówiłyśmy „Wow, patrz na to! Jak tu ładnie.”, aż do momentu, gdy zamilkłyśmy zupełnie, bo głupio było powtarzać to samo zdanie, co 10 sekund.
Tower Bridge jest jednym z piękniejszych mostów jakie widziałam. To symbol Londynu, dlatego nie można go pominąć podczas zwiedzania miasta. Sama twierdza nie zrobiła na mnie ogromnego wrażenia, ale znajduje się dwa kroki od mostu. Twierdza i most położone są na uboczu, więc na wycieczkę tam trzeba zarezerwować sobie trochę czasu, zwłaszcza jeżeli wybieracie się pieszo.
Mostem przeszłyśmy na drugą stronę Tamizy i bulwarami doszłyśmy do mostu Millenium i Tate Modern, czyli muzeum sztuki nowoczesnej. Sam budynek, który jest surowy i nowoczesny, nie trafił w moje gusta, jednak do środka wejść jak najbardziej warto. Chyba wystarczy napisać, że w środku znajdziemy prace takich artystów jak: Salvador Dali, Pablo Picasso czy też Claude Monet.
Wychodząc z Galerii, warto przejść na drugą stronę Tamizy mostem Millenium. Jest to kolejny smaczek architektoniczny Londynu. Idąc wypukłą kładką wprost na katedrę św Pawła, można poczuć się przez chwilę jak w filmie.
Po zmroku Londyn jest równie piękny jak za dnia. My udałyśmy się do China Town, gdzie za niewielkie pieniądze można najeść się do syta, następnie na Piccadilly Circus, czyli plac, który w nocy trzeba zobaczyć koniecznie, a to z racji ogromnych telebimów. Na tym wielkim skrzyżowaniu można naprawdę poczuć jak to miasto tętni życiem.
Z Piccadilly już tylko kilka kroków do kolejnego miejsca, którego nie można przegapić, czyli do M&M’s World. Tu naprawdę można się poczuć beztroskim dzieckiem, bo miejsce jest przepełnione radością. Wszędzie dookoła widzimy figurki M&M’sów, gadżety z M&M’sami i wreszcie… całą masę M&M’sów do jedzenia w najróżniejszych smakach i kombinacjach. Kiedy będziecie w Londynie, zajrzyjcie tu przynajmniej na 3 minuty, wyjdziecie szczęśliwsi, zwłaszcza, gdy na dworze będzie brzydko i nieprzyjemnie.
Na koniec dnia udałyśmy się pod Pałac Westminsterski z Big Benem i Katedrę Westminsterską. Obfotografowałyśmy wszystko z każdej strony, oczywiście nie obyło się bez obowiązkowego zdjęcia przy najczęściej fotografowanej budce telefonicznej. Pozachwycałyśmy się, bo czerwony londyński autobus na tle Big Bena to szlagier, ale wywołuje bardzo pozytywne emocje… i poszłyśmy do pubu na piwo!
Trzeci dzień był naszym ostatnim dniem w Londynie i przyznam szczerze, że przydałby się nam jeden dzień więcej. Na koniec zostawiłyśmy British Museum przez które wręcz przefrunęłyśmy, ale zdążyłyśmy zobaczyć główną halę, która jest kolejnym architektonicznym majstersztykiem, więc warto zajrzeć przynajmniej dla tego miejsca.
Miejscem, które najbardziej opłakuję z racji małej ilości czasu, jest National Gallery. Na tą galerię naprawdę warto zarezerwować sobie kilka godzin. Nie trzeba być wielkim znawcą sztuki, aby pozachwycać się tym ogromnym zbiorem arcydzieł z całego świata i zrobić sobie z selfie ze Słonecznikami van Gogha.
Będąc w National Gallery należy koniecznie poświęcić kilkanaście minut na podziwianie jednego z najbardziej znanych placów w Londynie, czyli Trafalgar Square.
Na sam koniec naszego pobytu zostawiłyśmy Buckingham Palace. Na jego temat słyszałam same niepochlebne opinie, z którymi niestety muszę się zgodzić… bo Pałac jest mały i zdecydowanie nie robi wrażenia. Niedaleko za nim jest dworzec Victoria, z którego odjeżdżają autobusy na lotnisko Stansted.
Londyn mnie zachwycił. Na każdym kroku czuć tam, że jest to inna Europa, różniąca się od tej kontynentalnej. Najlepszym podsumowaniem jest powiedzenie, że tam jest jakoś tak inaczej… Może to przez te słoneczne dni w środku szarej zimy, a może to urok miasta, ale ja się zakochałam i wiem, że tam wrócę. Nasz pobyt trwał trzy noce i jak na Londyn jest to zdecydowanie za mało. Ogromną przyjemność sprawia spacerowanie ulicami, bo Londyn jest spójny architektonicznie. Nie trzeba czekać na przejściach dla pieszych, a Londyńczycy są szaleni!
Teraz pojawia się wiele ofert na tanie loty do Londynu, więc nie zastanawiajcie się tylko kupujcie i w drogę!
A tu link do wszystkich zdjęć.