Składam samokrytykę. Ten post powinien pojawić się na blogu prawie rok temu, ale jakoś tak się nie złożyło. Jednak nic straconego, już to szybko nadrabiam. 

Zeszłoroczny Sylwester był jednym z najlepszych jakie spędziłam. Wybraliśmy się w Bieszczady! To był mój pierwszy raz w Bieszczadach i już rozumiem czemu ludzie zakochują się w tych górach. Są piękne, ciche, dalekie od zgiełku miast. Rozległe połoniny, piękne lasy i niesamowite krajobrazy to coś w czym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Nie mogę się doczekać, kiedy wrócę tam w inną porę roku!

Chociaż do wyjazdu w 16 osób podchodziłam z bardzo dużym dystansem, bo w końcu najbardziej lubię podróżować sama lub z Maćkiem, ten wyjazd był naprawdę udany. W dzień wędrówki po górach, wieczorem planszówki i rozgrzewanie winem. Fantastycznie!

Po górach chodziliśmy przez trzy dni. Pierwszego dnia wybraliśmy się na Połoninę Wetlińską, drugiego dnia naszym głównym celem były Rawki, a trzeciego Bukowe Berdo i Tarnica. Było bardzo mroźnie i bardzo pięknie. Przed Wami trzy posty z krótkimi opisami szlaków i cudownymi zdjęciami – pogoda dała z siebie co najlepsze.

Przed wyjazdem długo przeżywałam, że pogoda nam nie dopisze. W całej Polsce gościł deszcz i plucha, prognoza pogody też nie prezentowała się zbyt korzystnie, a ja marzyłam o śniegu. No i wymarzyłam sobie! Nie były to zaspy przez które nie dało się przejść, ale delikatny śnieg ładnie przykrywający ziemię. 

Akt I Połonina Wetlińska

Pierwszego dnia wybraliśmy się na Połoninę Wetlińską, bo jak można nie być na połoninie będąc w Bieszczadach? To chyba pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi na myśl o tych górach. Wejście na Połoninę zaczynamy w Smerku. Idąc najpierw przez łąki, następnie przez las, docieramy na szczyt. Tu przez kilka minut nie mogłam wyjść z szoku. Jak pięknie, jakie kolory, jak mroźno. Zakochałam się i po raz kolejny stwierdziłam, że proste piękno gór jest wspaniałe.

W pierwszej kolejności weszliśmy na Smerek – szczyt, który niewiele wybija się ponad połoninę. Następnie zwróciliśmy się w drugą stronę w kierunku Chatki Puchatka – już sławnego, bieszczadzkiego schroniska. Było mroźno, wiało, ale było nam cudownie. Nie mogliśmy się powstrzymać, aby co chwila przystawać i obserwować otaczające nas krajobrazy. A podczas zachodu słońca w nagrodę dostaliśmy Tatry! Odległe, pięknie podświetlone na czerwono. Aż trudno było nam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.

Przejście Połoniny Wetlińskiej nie jest trudne i wycieńczające. Owszem podejście potrafi zmęczyć, a oblodzone szlaki mocno dają w kość. Chociaż szlak jest łatwy, nie można go ignorować. Na samej Połoninie porządnie nas przewiało i wymroziło. Kurtki przeciwwiatrowe, dodatkowa bluza, kominiarka i termos z herbatą były nieocenione.  

Zeszliśmy, aby się ogrzać, napić grzanego wina i ze zniecierpliwieniem czekać kolejnego dnia!

Połonina Wtelinska

Polonina Wetlinska

polonina-wetlinska

Bieszczady zima

Akt II Wielka i Mała Rawka

31 grudnia 2015 roku nie byłam u fryzjera, nie szykowałam się na imprezę od południa, a cały sylwestrowy szum mało mnie obchodził. Byłam w Bieszczadach, było mi cudownie, byłam odcięta od świata i jedyne, co się liczyło to zdobycie szczytu, podziwianie widoków, wszechogarniające zimno i wiatr.

Po Połoninie Wetlińskiej wybraliśmy się na szlak do Małej i Wielkiej Rawki. Na dobry początek zaczęliśmy od zimowej herbaty w Bacówce pod Małą Rawką. Jak zaczynać to z przytupem 🙂

Od samego początku szlak piął się mocno pod górę, jednak największym problemem był wszechobecny lód wyślizgany przez turystów. Szlak był tak oblodzony, że bez raków było bardzo ciężko! Gdzie tylko było można, uciekało się poza szlak w las, a na szlaku nie można było puszczać poręczy. Wejście na szczyt zajęło nam bardzo dużo czasu i wysiłku, ale jak to zwykle w górach bywa, widoki wynagrodziły wszystkie trudy.

Trafiliśmy na piękną, przejrzystą pogodę. W oddali widzieliśmy Tatry i pasma gór po stronie słowackiej i ukraińskiej. Nie zatrzymaliśmy się oczywiście na Małej Rawce, tylko poszliśmy dalej w stronę Wielkiej Rawki. Wiało strasznie i pewnie nie jedno z nas zastanowiło się, czy aby nie postradaliśmy zmysłów, żeby w taki mróz zamiast siedzieć w cieple z kubkiem herbaty, stoimy w mrozie gdzieś w środku niczego i jeszcze się z tego powodu cieszymy.

Od Wielkiej Rawki jest już całkiem niedaleko do Krzemieńca, gdzie łączą się trzy granice: polska, ukraińska i słowacka. Miejsce jest mocno symboliczne i poza słupem informującym o łączeniu się granic, nie ma tu nic więcej. Ja idąc do Krzemieńca mocno opadłam z sił, ale siłą woli dałam radę! Bardzo lubię w górach to, że wyciągają z człowieka pokłady sił, które gdzieś mocno schowane, nie chcą się ujawniać, kiedy nie muszą. Determinacja i upór naprawdę mogą wiele.

Po powrocie na Wielką Rawkę byliśmy świadkami jednego z najpiękniejszych zachodów słońca, jaki kiedykolwiek każde z nas widziało. Było pięknie! Ale to oznaczało też, że do zmroku zostaje coraz mniej czasu i musimy zdecydować, którą drogą wracamy. Czy dużo krótszą, ale stromą i całą oblodzoną (tą samą, którą weszliśmy), czy też decydujemy się na schodzenie dużo dłuższą trasą przez Dział, gdzie na pewno dopadnie nas zmrok, a do domu wrócimy dużo później.

Po dłuższej naradzie zdecydowaliśmy, że zakładamy czołówki na głowy i idziemy przez Dział. Szlak bardzo delikatnie schodził w dół, a my szliśmy, szliśmy i szliśmy. I wyobraźcie sobie sytuację: jest Sylwester, godzina 19, noc już dawno zapadła, gdzieś tam czeka na nas impreza sylwestrowa. Ba! czeka to trochę za dużo powiedziane, trzeba ją jeszcze przygotować, a my siedzimy w środku lasu, na końcu świata w Bieszczadach i obserwujemy gwiazdy. Nie liczy się nic innego, tylko niesamowite niebo z milionami gwiazd. Zapominamy o wszystkim i tylko głód i zimno przekonują nas, że może trzeba iść dalej. W końcu przychodzi moment, gdy pojawiają się straszne historie i nagle potrzeba wyjścia z lasu staje się większa, ryzyko podzielenia losu ludzi z Przełęczy Diatłowa nagle staje się niesamowicie bliskie i realne. A ten Dział taki długi… nie widać końca. I dochodzę po raz kolejny do wniosku, że bez czołówki, już nigdy nie wybiorę się w góry. W końcu dochodzimy do pierwszych domów, atmosfera się rozluźnia.

Po powrocie do domu, nikt nie ma ochoty na imprezy, ale jakoś wspólnymi siłami motywujemy się i przebieramy, aby wspólnie powitać Nowy Rok. Ile bym dała za powtórkę tego Sylwestra!  

Bieszczady-widok-na-Tatry

Krzemieniec

Bieszczady zachód słońca

Akt III Bukowe Berdo

Po Połoninie Wetlińskiej i Rawkach, zdecydowaliśmy się na Bukowe Berdo i Tarnicę od Mucznego do Wołosatego. Mieliśmy do dyspozycji dwa samochody, więc jedna ekipa (moja) pojechała do Mucznego i stamtąd ruszyła na szlak, a druga do Wołosatego. Spotkaliśmy się w połowie drogi i wymieniliśmy się kluczykami. Dzięki temu rozwiązaniu mieliśmy wszyscy szansę przejść cały szlak. 

Szlak nie należy do wymagających, ale za to jest piękny. Najpierw idziemy przez zachwycający las, w którym płatki śniegu spadające z drzew w połączeniu ze słońcem, tworzą niesamowity spektakl. Po dojściu na Bukowe Berdo możemy podziwiać cudowne widoki, naprawdę piękne!

W Bieszczadach trafiliśmy na całkiem ciepłą pogodę. Chociaż w lesie idziemy tylko w cienkich kurtkach, to na połoninie musimy ubierać się we wszystko co mamy, zakrywać twarze, ręce. Wieje strasznie, jest mroźno, ale co tam! Jest pięknie!

Po przejściu Bukowego Berda, z Krzemienia do Przełęczy Goprowców zjeżdżamy na spodniach -moje do dziś mają mi to za złe. Jednak nic to! my bawiłyśmy się świetnie. Po przejściu Przełęczy podchodzimy pod Tarnicę, bo jak nie zajść na najwyższy szczyt Bieszczadów, skoro jesteśmy tuż obok? Tutaj podziwiamy kolejny piękny zachód słońca i świetne zjawisko zatrzymania chmur na górach. 

I tak żegnamy się z Bieszczadami, ale bez obaw, na pewno tu wrócimy! 

bukowe-berdo-trasa

bieszczady-las

bukowe-berdo

Przełęcz Goprowców Bieszczady

Przełęcz Goprowców

Tarnica widok

tarnica