Drugi dzień na Głównym Szlaku Beskidzkim rozpoczynamy w Ustrzykach Górnych. Doszliśmy tu poprzedniego dnia ze szlaku przez Halicz. Pierwszego dnia GOPR mógłby być z nas dumny – wyszliśmy na szlak o 7 rano, drugiego dnia tak pięknie nie było, bo  na szlaku znaleźliśmy się dopiero o 11. Czuliśmy się jednak usprawiedliwieni, bo przecież odpoczynek też jest ważny!

A teraz kilka słów o planowaniu z pozycji kanapy. Czytając o GSB przed wyjazdem, zauważyłam, że wiele osób przechodzi obie połoniny jednego dnia, więc założyłam, że nam uda się podobnie. Chyba nie muszę rozwijać jak to się skończyło? Wystarczy chyba, że powiem, że w momencie wchodzenia na szlak na Połoninę Wetlińską kolejnego dnia o podobnej godzinie, co dzień wcześniej, wyminął nas cały spocony człowiek, który ewidentnie zszedł właśnie z Połoniny Caryńskiej. Obawiam się jednak, że nawet gdybyśmy wyszli o 5 rano, nie dalibyśmy rady przejść całości na raz. Aż słabo mi się robi, jak pomyślę o dwukrotnym wdrapaniu się na połoninę jednego  dnia. A czemu robi mi się słabo? Bo Bieszczady tylko z pozoru są lekkie łatwe i przyjemne. Kto tak myśli, chyba nigdy nie podchodził czerwonym szlakiem na Połoninę Wetlińską – szczególnie z plecakiem.

Połonina Caryńska w końcu w pełnej krasie

Czerwony szlak na Połoninę Caryńska rozpoczyna się z parkingu w Ustrzykach Górnych w pobliżu schroniska. Start, jak zawsze, jest dla mnie bardzo ciężki. Zanim moje ciało przyzwyczai się do ruchu w górach, zawsze mija sporo czasu. W dodatku minusem wyjścia o tej godzinie jest upał, który jeszcze bardziej zabiera siły. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo, więc nie narzekam i prę przed siebie, łapiąc łapczywie każdy kawałeczek cienia.

Na Połoninie Caryńskiej byliśmy dwa lata temu, zimą.  Za dużo to nie zmienia, a już na pewno nie czyni tego szlaku nudniejszym. Niewiele poznaję, niewiele pamiętam, a na połoninie już kompletnie nie mam prawa czegokolwiek kojarzyć. W końcu podczas ostatniego pobytu mgła była tak duża, że ledwo były widoczne tyczki wyznaczające szlak. Połonina Caryńska jest dla mnie znacznie przyjemniejsza niż Wetlińska. Jest krótsza, a i widoki są z niej znacznie przyjemniejsze.

Połonina Caryńska Bieszczady czerwony szlak

Połonina Caryńska Bieszczady czerwony szlak

No tak, bo na widoki nie możemy tym razem narzekać. W końcu widzę jak wiele zabrała mi zimowa zawierucha. Od wyjścia z linii lasu wyłania się po prawej stronie Szeroki Wierch, a dalej Tarnica i jeszcze dalej Ukraina. Jest świetnym doświadczeniem patrzenie ile się przeszło poprzedniego dnia. Dodaje to siły i napawa dumą. Tutaj zaczyna się też większe nasilenie ruchu. Można zapomnieć o spokojnym szlaku na Halicz, gdzie w środku lata spotkaliśmy zaledwie kilka osób. Jednak najgorsze, pod tym względem, jest jeszcze przed nami.

Połonina Caryńska widok na Szeroki Wierch Tarnicę

Dochodzimy na grzbiet i tu zostajemy pół godziny na podładowanie akumulatorów i dla nasycenia się widokami. Nie ma jednak, co przesadzać, bo po raz kolejny nie wiadomo, co przyniesie pogoda. Gdzieś z oddali słychać grzmoty, gdzieś daleko pojawi się błyskawica na niebie. Nas jednak i dziś pogoda potraktuje łagodnie i znowu przejdziemy suchą stopą. W połowie drogi przez połoninę przechodzimy obok zejścia do Przełęczy Wyżniańskiej, na której znajduje się Bacówka PTTK pod Małą Rawką. Stwierdzamy zgodnie, że tam będziemy dziś nocować, ale oczywiście idziemy szlakiem do końca do Brzegów Górnych. Jeszcze pożałujemy tej decyzji..

Połonina Caryńska widok Tarnica

Połonina Caryńska jest niesamowicie przyjemna. Trochę w górę, trochę w dół, ale wszystko w granicach przyzwoitości. Przez cała trasę widoki są przepiękne. Z tyłu zostawiamy Tarnicę, ale z lewej strony idziemy cały czas wzdłuż Rawek. Przed nami roztacza się widok na nasz kolejny cel – Połoninę Wetlińską.

Zejście jest fenomenalne, chyba najładniejsze jakie spotkaliśmy na trasie, a wszystko za sprawą płynącego przy szlaku potoku. Tego dnia spotykamy też po raz pierwszy niebieskiego ślimaka – endemit wschodniokarpacki. Na samym dole przy szlaku czeka na nas cmentarz grekokatolicki w Brzegach Górnych. Kiedyś wieś z ponad setką domów, teraz tylko cmentarz i pole namiotowe. Zdecydowanie warto tu zajść.

Cmentarz Brzegi Górne

Cmentarz Brzegi Górne

Cmentarz Brzegi Górne

Dochodzimy do drogi. Okazuje się, że jest piękna, złota godzina. Oświetlenie do zdjęć idealne, wszystko wygląda wspaniale. Czas na przyklepanie wcześniej podjętej decyzji – idziemy do Bacówki pod Małą Rawką – najprzyjemniejszego schroniska w Bieszczadach. Okazuje się, że droga jest trochę dłuższa niż nam się wydawało początkowo. Dodajemy sobie do dzisiejszego wyniku 4 kilometry i prawie godzinę drogi. Na szczęście przejście rekompensuje nam cudowny widok na Połoninę Caryńską i Tarnicę, pyszne naleśniki z jagodami oraz mały koncert w schronisku po zmroku.

Ustrzyki Górne – Połonina Caryńska – Brzegi Górne (dojście do bacówki pod Małą Rawką) (16 km – 8:00:00)

Brzegi Górne szlak czerwony

   Połonina Wetlińska, czyli najtrudniejszy dzień dla nas wszystkich

I zaczynamy kolejny dzień, znowu to samo. Ubieranie się, mycie, śniadanie, pakowanie, składanie namiotu i w drogę. Wracamy tą samą drogą do Brzegów Górnych, gdzie wczoraj zeszliśmy z Połoniny Caryńskiej. Tym razem droga ubywa szybko, idzie się bardzo przyjemnie, chociaż słońce mocno dogrzewa. Dochodzimy do wejścia do Parku, tu wymija nas wcześniej wspomniany człowiek, który zszedł z Połoniny Caryńskiej. Kupujemy bilety (aż 8 zł za dzień bez możliwości kupienia biletu na kilka dni!).

Tym szlakiem idziemy po raz pierwszy, chociaż na Połoninie Wetlińskiej już byliśmy kilka lat temu. Tu już zaczyna się robić gęsto na szlaku, wraz z wysokością i coraz bardziej stromym podejściem, tłum robi się coraz większy, zdarzają się nawet korki. Idzie się ciężko, powoli, mozolnie, ale jeszcze nie jest tak źle. Całkiem szybko wychodzimy nad linię lasu. Tu szlak zmienia swój bieg. Omija zburzoną Chatkę Puchatka – schronisko, które ze swoją nazwą nie miało kompletnie nic wspólnego – i prowadzi bokiem na połoninę. Za dwa lata ma tu się pojawić nowe schronisko, więc spodziewam się jeszcze większych tłumów. Tymczasem postawiono po drodze dwie wiaty, w których… sprzedaje się pamiątki. No cóż, business is business jak to mówią…

Po dojściu na grzbiet robimy sobie przerwę, rozsiadamy się na trawie i szacujemy, gdzie jest punkt kulminacyjny połoniny, czyli szczyt Smerek. Stwierdzamy, że to wierzchołek widniejący na horyzoncie. Wszyscy się co do tego zgadzamy, ale mamy jakieś lekkie poczucie, że coś tu nie gra. I rzeczywiście. Widoczny wierzchołek to Osadzki Wierch, to dopiero 1/3 drogi do Smerka. Na szczycie zaczyna się psuć pogoda, na razie tylko się chmurzy – z resztą jak codziennie o tej godzinie. Schodzimy ze szczytu i wchodzimy w karłowaty las, gdzie dopada mnie straszna niemoc.

Ze względu na pogarszającą się pogodę, Maciek mocno przyśpieszył tempo. Wszyscy szli równo, ale długo się tak nie da, jak człowiek nie ma siły. Mniej więcej w połowie lasu zmęczenie sięga zenitu. Nogi się plączą, chód staje się coraz wolniejszy. W końcu trzeba sobie powiedzieć nie daję rady, chociaż nie jest to łatwe. Jestem uparta, prę do przodu, a w dodatku nie chcę obciążać Maćka swoim bagażem, bo sam ma już plecak znacznie cięższy od mojego. Nie ma jednak innej opcji. Jeśli tego nie zrobię to będę tu siedzieć do jutra. Oddaję najcięższe rzeczy i ruszamy dalej. Pomimo tego, wciąż nie jest najlepiej, ale jakoś powoli idę. Na Przełęczy Orłowicza stwierdzam, że idziemy dalej czerwonym szlakiem na Smerek. Dochodzimy 20 minut po idących przed nami Ewelinie i Sebku. Czekają na nas z kanapkami. Jem i dostaję kopa.

Na szczycie jest zimno, nieprzyjemnie, kropi deszcz, widoki mało okazałe. Tym razem góry nie wynagrodziły siłą wydartych kolejnych metrów. Szkoda. Akurat tego dnia, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. No nic, trzyma nas jednak nadzieja porządnego obiadu, jak zwykle, kiedy jesteśmy w Bieszczadach, w Pawle Nie Całkiem Świętym. Samo zejście pokonuję niemal biegiem. Przed wejściem do lasu w końcu pojawia się nagroda w postaci idealnego górskiego obrazka cieniowanych, odległych gór. Przechodzimy przez wielkie liście szczawu alpejskiego i już jesteśmy w lesie. Sama końcówka zejścia kończy się dużym błotem, co siłą rzeczy nas spowalnia.

Schodzimy jednak bezpiecznie i dochodzimy do asfaltu, a stąd na obiad i dalej w poszukiwaniu noclegu gdzieś w polu przy szlaku. To na szczęście nie przysparza nam dużych trudności, więc zasypiamy w głuszy pod rozgwieżdżonym niebem z widokiem na Połoninę, która tak bardzo dała nam dziś popalić. Noc jest niespokojna, budzę się, wymiotuję. Chyba zmęczenie dało mi jeszcze mocniej w kość niż myślałam… a jutro znowu w drogę. 

(Bacówka pod Małą Rawką) – Brzegi Górne – Połonina Wetlińska – Smerek (szczyt) – Smerek (wieś) (22 km – 8:53:27)