Berlin co warto zobaczyć

Dzisiaj zabieram Was w krótką i niedaleką podróż. Jedziemy na dzień do Berlina! Wyjazd trochę inny niż ostatnio, bo tym razem nie była to podróż w pojedynkę, ale w trójkę. Trafiła się okazja na tanie bilety autokarem (70 zł w obie strony), więc bez długiego namysłu zdecydowałam… jadę!

Na początek drogi, mój drogi Czytelniku, chciałabym Cię prosić, żebyś nie zraził się pierwszą częścią mojego wpisu. Przeczytaj, a sam się przekonasz czemu tak napisałam 🙂

Berlin nigdy nie był wysoko na liście mojego must see, ale z racji, że jest tak blisko i że od wielu osób słyszałam, że jest świetnym miastem, postanowiłam go odwiedzić. W grę wchodziły terminy w listopadzie… no cóż, może nie jest to najlepszy miesiąc na zwiedzanie miasta w naszej strefie klimatycznej, ale jak nie teraz to kiedy? Nie miałam ochoty wydawać dużej ilości pieniędzy na coś, co nie jest moim priorytetem, więc stwierdziłam, że najlepiej będzie pojechać w nocy i nocą wrócić. Plusy? Nie trzeba płacić za nocleg i ma się cały dzień na mieście. Minusy? Spanie w autobusie nie należy do najbardziej komfortowych, więc w końcu może Cię dopaść senność i osłabienie, co też się nam przytrafiło. Nie jest to jednak regułą, bo do Sydney również jechałam całą noc, a mimo to na drugi dzień nie miałam spadku energii.

Do Berlina pojechaliśmy linią Simple Express, którą bardzo Wam polecam. Wygodnie, szybko, nawet można obejrzeć film. Podróż z Warszawy trwa 8-9 godzin. W Berlinie możemy wysiąść przy lotnisku Berlin Schönefeld albo pół godziny dalej na ZOB Berlin, czyli głównym dworcu autobusowym, który wygląda naprawdę bardzo źle. Czas dojazdu do centrum jest podobny. Do ZOB można dojechać metrem, a do Schönefeld kolejką, do obu bez przesiadek. Bilet jednorazowy na trzy strefy (ABC) kosztuje 3,20€, jeśli jesteście w grupie rozważcie zakupienie biletu grupowego dobowego za 16,20€. Bilety można kupić w automatach, obsługa jest również w języku polskim, ale wiele to nie ułatwia, bo jest to dosyć skomplikowany proces, ponadto automat nie wydaje reszty.

MUR BERLIŃSKI

My naszą podróż rozpoczęliśmy przy Warschauer Straße, naszym celem była East Side Gallery. Jest to jeden z must see Berlina. Na murze berlińskim możemy oglądać obrazy artystów z całego świata.  Niektóre z nich są bardzo interesujące i przejmujące, inne po prostu są. Nie mniej, na pewno warto zobaczyć.

Idąc wzdłuż muru, dojdziemy do centrum miasta. My na sam początek wybraliśmy Alexanderplatz, który wydaje się być głównym ośrodkiem handlowym – polecam na mały (lub trochę większy) shopping. Sam plac jest jednym z dziwniejszych jakie w życiu widziałam; panuje na nim ogromny bałagan architektoniczny. Można by tu stanąć i zadać sobie pytanie, gdzie się podziała ta niemiecka skrupulatność i dokładność. Na placu stoi jeden z najbardziej charakterystycznych budynków Berlina – wieża telewizyjna. Niby nie można jej przegapić, bo jest bardzo wysoka i wyróżnia się z otoczenia, mi się jednak udało – stałam pod nią i nawet o tym nie wiedziałam, to pewnie przez tą mgłę.

katedra berlińska

Idąc dalej mijaliśmy po kolei Czerwony Ratusz, przechodziliśmy przez Schloßplatz, z którego jest bardzo dobry widok na Katedrę Berlińską, niestety nieco zakłócony przez budowę. Dalej włócząc się po ulicach doszliśmy do Gendarmenmarkt, który przez swoją symetrię zapewne robi duże wrażenie, jeśli tylko nie ma na nim całego mnóstwa straganów przygotowywanych na jarmark świąteczny. Następnie przez Friedrichstraße do Checkpoint Charlie, gdzie w czasie zimnej wojny znajdowało się jedno z najważniejszych przejść granicznych między RFN i Berlinem Zachodnim. Stąd na Plac Poczdamski z licznymi biurowcami i z Sony Center, które jest znane przede wszystkim z dachu o niesamowitej konstrukcji.

Gendarmenmarkt

Charlie Checkpoint

I tu zaczyna się druga część naszej historii. Jak zapewne zauważyliście, mój post nie tryska optymizmem. Jeśli spojrzeć na to, co napisałam o Budapeszcie, a co wypisuję właśnie o Berlinie, można by dojść do wniosku, że stolicę Niemiec, należy omijać szerokim łukiem. No cóż… do tego momentu my też nie tryskaliśmy entuzjazmem, a wszystko, co napotkaliśmy na swojej drodze podsumowywaliśmy krótkim „no ładne”. Przyczyny takiego stanu upatruje przede wszystkim w pogodzie. Nie oszukujmy się, pochmurny Berlin to smutny Berlin. Tutaj nie znajdziecie kolorowych kamienic jak w Pradze, które przez sam fakt, że są kolorowe, wiele rekompensują. Tu budynki są jakieś takie… bardzo poważne. Z każdej strony stykamy się z historią, z II wojną światową, z zimną wojną. Z tych powodów, ciężko jest zwiedzać Berlin bez słońca, takie odniosłam wrażenie, które mam nadzieję, kiedyś jeszcze zweryfikuję.

aleja berlin

Wracając do naszej wycieczki. Za Placem Poczdamskim udaliśmy się do parku Großer Tiergarten, który musi przepięknie wyglądać wiosną i wczesną jesienią. Przez środek parku przechodzi szeroka aleja, przypominająca trochę Pola Elizejskie. Ulica 17 czerwca robi naprawdę duże wrażenie, przede wszystkim dlatego, że na jej jednym krańcu można zobaczyć Bramę Brandenburską, zaś na drugim Kolumnę Zwycięstwa.

Po drugiej stronie parku mijamy siedzibę prezydenta i okropnie brzydką siedzibę kanclerską. Jednak już zaraz za nią, naszym oczom ukazuje się przecudowny widok, budynek, który naprawił nasze patrzenie na Berlin – Reichstag. Przed nim rozciąga się duży plac, który sprawia, że budynek Bundestagu nabiera majestatu i uroku. Według mnie, jest on kwintesencją Berlina, w którym stare ciągle przeplata się z nowym. Idąc ulicą mijamy wiekowe kamienice obok których wyrastają nowoczesne szklane biurowce.

Bundestag Berlin

Reichtag

Gorąco Was zachęcam, żebyście zaczęli zwiedzanie Berlina właśnie w tym miejscu. Obowiązkowo musicie wejść do środka. Wstęp jest darmowy, jednak należy pamiętać, że bilety trzeba wcześniej zarezerwować przez internet. Jeśli interesuje Was tylko wejście na kopułę, można to zrobić dzień przed, natomiast jeśli chcecie zobaczyć cały budynek, zarejestrować musicie się aż dwa miesiące wcześniej!

Wejście na szklaną kopułę ma same zalety. Wbrew pozorom największym plusem wcale nie będzie panorama miasta, bo Reichstag nie jest na tyle wysoki, aby widok zapierał dech w piersiach. Za to mowę odejmuje sama konstrukcja szklanej kopuły, która wygląda tak, jakby powstała przed rokiem, chociaż ma już piętnaście lat. Oprócz kopuły serce skradł mi audio przewodnik, który można otrzymać przed wejściem do kopuły (dostępny również w języku polskim). Dzięki niemu poznacie nie tylko historię budynku, ale również całego miasta! Jest to doskonały start przed zwiedzaniem, bardzo żałuję, że to nie tu zaczęła się nasza przygoda z Berlinem, bo byłaby na pewno dużo ciekawsza.

Nieopodal Bundestagu znajduje się chyba najbardziej znany element Berlina – Brama Brandenburska. Niestety, tutaj jest odrobinę tłoczno, bo każdy chce zrobić sobie pod nią zdjęcie, ale i tak robi wrażenie.

brama brandenburska

Będąc z okolicy Bramy, warto zahaczyć o Pomnik Pomordowanych Żydów Europy, którego przesłanie ma nawiązywać do żydowskich nagrobków. Przez wielkie betonowe bloki artysta zapewne chciał przekazać wiele, ale niestety wyszło mu to odrobinę niepoważnie, i sam pomnik bardziej prowokuje do zabawy niż zamyślenia. 

pomnik-zydow-berlin

Powoli kończąc naszą podróż, przeszliśmy przez wyspę muzeów, aż dotarliśmy po zmroku pod wielką Katedrę Berlińską, która oświetlona wygląda niesamowicie. Nie mogłam oderwać od niej wzroku, a raczej obiektywu – zrobiłam jej milion zdjęć. To musicie koniecznie zobaczyć! Będąc w pobliżu, wstąpcie jeszcze do hotelu Radisson, żeby zobaczyć ogromne akwarium, które można podziwiać od środka dzięki windzie.

katedra berlińska nocą

Katedra berlińska

Spacerując przez wyspę muzeów w końcu poczuliśmy klimat miasta, klimat, który do złudzenia przypominał nam ten warszawski. Możecie się ze mną nie zgodzić, ale ja naprawdę czułam się jak na Krakowskim Przedmieściu. Poza tym, wcale nie czuliśmy, że jesteśmy w innym państwie. Było naprawdę „swojsko” – w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Berlin trochę mnie rozczarował, ale nie przekreślam go. Nie zdążyłam zobaczyć kilku dużych atrakcji – przede wszystkim zoo, które jest jednym z największych na świecie oraz muzeum Holocaustu. Nie spróbowałam też currywurst (chociaż to może z korzyścią dla mojej wagi). Przede wszystkim jednak zobaczyłam Berlin w niekorzystnym świetle i wiem, że to zaważyło na moim odbiorze. 

Jak zawsze, zachęcam Was, jedźcie do Berlina i sami wyróbcie sobie o nim zdanie. On jest naprawdę blisko, uwierzcie w to 🙂

Zdjęcia z Berlina znajdziecie tu.